Najnowszy Komentarz - CIEKAWE MIEJSCE

Najbardziej znany inwestor giełdowy, Warren Buffett (93 lata) miał szereg ponadczasowych powiedzeń, które każdy inwestor powinien znać na pamięć. Jedno z najważniejszych brzmi: „dwie... Czytaj całość

„Jak zostałem bankrutem”Wywiad 3

-Najczęściej bankrutami zostają ci, którzy chcą dużo i szybko zarobić i nie potrafią kontrolować ryzyka – to Pana słowa.
Czy zatem chciwość jest aż tak ogłupiająca?

Opowiem Pani pewną historię. W latach 90-tych kolegowałem się z Panem Janeczkiem, spekulantem, który był bardzo ciekawym i pracowitym człowiekiem. Codziennie robił tournee po biurach maklerskich i rozmawiał z graczami. W ten sposób zbierał informacje kluczowe dla gry, bo krajowi spekulanci wówczas mieli o wiele większy wpływ na giełdę niż obecnie. Swoimi obserwacjami dzielił się ze mną, uwielbiałem z nim rozmawiać. Zawsze jednak spławiał moje uwagi odnośnie zbyt ostrej gry. Dzwoni do mnie pewnego dnia roztrzęsiony i mówi: “Kupiłem spółkę za dziesięć razy kapitału”. Co oznacza, że nabył akcje o wartości 1 tys. zł, mając w portfelu jedynie 100 zł. Złapałem się za głowę. Biuro maklerskie się pomyliło i zaakceptowało transakcję.

Co w tym złego?

Jak dziś pamiętam, był piątek. Na giełdzie zachodziły dynamiczne zmiany. Było duże prawdopodobieństwo, że w poniedziałek notowania tych akcji runą wraz z całym majątkiem Pana Janeczka. Przez cały weekend dzwonił do mnie średnio co pół godziny, potrzebował wsparcia psychicznego.

I co Pan radził?

Mowiłem: Panie Janeczku, Pan się upije i modli się, by nie spadło o 10 proc. Przekonałem go, że rano ma sprzedać wszystko. Tak też zrobił. Papier urósł w poniedziałek o 5 proc. Pan Janeczek był szczęśliwy. Nic dziwnego, bo jego kapitał powiększył się o połowę. To był jednak nie koniec wzrostów, następnego dnia notowania poszły w górę o kolejnych 5 proc. I Pan Janeczek popadł w rozpacz, że “jak to, przecież można było poczekać do wtorku i zarobić kolejnych 50 proc.” I wtedy zrozumiałem, że mam do czynienia z bankrutem i tylko kwestią czasu jest to, kiedy to się stanie.

Zbankrutował?

W ciągu roku stracił wszystko.

A Pan kiedyś był bankrutem?

Tak. Był 1992 rok, miałem 25 lat. Giełda zaczęła spadać wiosną w wyniku politycznych przepychanek i ostatecznie obalenia rządu Olszewskiego. Ja przekonany w swojej nieomylności, oczytany młody makler, uznałem, że to świetna okazja. Nakupowałem więc sobie taniejących akcji po korek. W tym celu wziąłem nawet kredyt w banku, w którym wówczas pracowałem. Akcje taniały, a ja kupowałem dalej.

Ile Pan wydał?

Za te pieniądze mógłbym kupić kilkudziesięciu metrowe mieszkanie w centrum Warszawy.

Co działo się później?

Wreszcie notowania spadły tak bardzo, że bank powiedział “stop”, spadło mi zabezpieczenie. Wartość moich papierów stała się mniejsza od wartości kredytu, więc kazali mi sprzedać wszystko i zwrócić dług. Nie miałem wyboru. Pozbyłem się akcji i zostałem kompletnym bankrutem.

Bolało?

Bardzo. I już nie miało znaczenia, czy to jedno mieszkanie, czy całe osiedle. Pomijając fakt finansowej straty, została mocno zachwiana wiara w siebie. Jak to? Przecież jestem jednym z pierwszych polskich maklerów, tyle się nauczyłem, tyle się naczytałem. Minął zaledwie rok od startu giełdy, a ja nie miałem nic.

Dlaczego Pan wrócił do gry?

Pomyślałem: mam gdzie mieszkać, co miesiąc dostaję niezłą pensję jako makler, nie jestem głupi. Widocznie miało się tak stać, bym dojrzał. Dla mnie to była cholernie ważna nauczka. Zrozumiałem najważniejszą rzecz – nie wolno kupować, jeżeli wszystko spada! Nie wolno uśredniać ceny.

Jak to? A słynna reguła Warrena Buffetta “kupuj, gdy inni wyprzedają”?

Warren Buffet, to genialny inwestor, a nie spekulant. Proszę nie mylić tych pojęć. On inwestuje w wartość, wybiera poszczególne spółki i wierzy, że w przyszłości będą one święciły triumfy, i rzadko się myli. Giełda może nawet nie działać pięć lat, przy tego typu inwestycjach nie ma to znaczenia. Dlatego bessa to dla Buffeta świetna okazja na shopping.

A spekulanci?

To inna bajka. Jeżeli giełda zaczyna spadać, nie wolno kupować, dlatego że w naszym świecie nie ma takich pojęć jak “tanio” czy “drogo”. Co z tego, że spada, nigdy nie wiemy jak długo będzie spadać. Nie sposób trafić w tzw. dołek, czyli dno. Cena na giełdzie nie jest ważna. Nie ma znaczenia również, co kupujemy. Najważniejsze jest, kiedy kupujemy, a jeszcze ważniejsze kiedy sprzedajemy! Czas jest kluczowy.

Co ma Pan na myśli?

W ciągu zaledwie roku akcje KGHM spadły ze 140 zł do 20 zł za sztukę. Kto ponosi winę?

Nie mam pojęcia. Może coś się zmieniło w spółce?

Właśnie, że nie. Ten sam prezes, te same wyniki, wyniki produkcji te same i nawet perspektywy rozwoju pozostały bez zmian. Zmienił się tylko sentyment i oczekiwania graczy.

Co to za zjawiska?

W miarę dobry sentyment na GPW skończył się w maju 2015 roku. Przypadkowo zbiegło się to z wygraną Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich. Ale proszę nie obwiniać głowy państwa.

A kogo?

Popsuł się sentyment na rynkach wschodzących, wśród inwestorów zapanował pesymizm. Kapitał przestał tam płynąć.

Gdzie Polska, a gdzie Azja?

Dla wielkiego kapitału jesteśmy częścią tego samego koszyka. Jesteśmy postrzegani jako kraj rozwijający się, więc nam również zakręcono kurek z pieniędzmi.

Tyle że Azjaci jakoś szybko się otrząsnęli, a w Polsce dalej był zastój.

Zgadza się. Inwestorzy i spekulanci najbardziej nie lubią niepewności, a po zmianie władzy niepewności przybyło. Podatek bankowy, ewentualna pomoc frankowiczom, energetyka obciążona pomocą dla kopalń itp. itd. Sentyment wśród naszych inwestorów pogarszał się z każdym miesiącem i coraz bardziej zostawaliśmy w tyle w stosunku do średniej koszyka krajów rozwijających się. Pod koniec roku, jak już każdy analityk i komentator snuł czarne wizje w stosunku do naszego rynku, a portfele spekulantów były przygotowane na dalsze spadki giełdy, czyli były pozbawione akcji, stała się “niespodzianka”.

Nasza giełda zaczęła rosnąć i to całkiem dynamicznie. Czy coś się zmieniło? Nic. Po prostu jakiś bardzo duży gracz uznał, że czas położyć trochę kapitału na tak mocno przeceniony rynek. Reszta nie ma znaczenia. Nagłe przyjście dużego kapitału na mocno wyprzedany rynek powoduje zawsze wzrost, to gotówka powoduje wzrosty, a reszta to tylko oczekiwania i sentyment.

To by oznaczało, że żaden Szyszko, ani nawet Kaczyński, podobnie krajowi inwestorzy, nie mają kluczowego znaczenia dla kondycji rynku kapitałowego?

Dokładnie. To wielki kapitał rozdaje karty. Zresztą ze zrozumieniem tej podstawowej zależności wiąże się jeden z moich największych sukcesów giełdowych. Był rok 1993, na giełdzie było już 12 spółek, a ja uczęszczałem na kurs na doradców inwestycyjnych. Wykładowcami byli spekulanci, analitycy i profesorowie z Zachodu. Rozpływali się w zachwytach, jak to dobrze rokuje nasz parkiet. Olśniło mnie, że oni przecież za chwilę będą inwestowali w nasz rynek. Na giełdzie była skończona liczba akcji, jeżeli na drugą szalkę miała trafić gotówka od dużych instytucjonalnych inwestorów, to musiało zacząć szybko rosnąć.

I?

Byłem o krok od kupienia większego mieszkania. Zaciągnąłem nawet kredyt. Zamiast po klucze poszedłem jednak do spółdzielni i zażądałem zwrotu pieniędzy. Całą pulę zainwestowałem w giełdę.

Ręce się Panu nie trzęsły?

Trzęsły, tylko wariaci nie mają wątpliwości. Pomyślałem sobie – że podwoję kapitał i wtedy kupię mieszkanie. Ale moja wyobraźnia była bardzo ograniczona. Giełda wystrzeliła w kosmos, kompletnie przestało się liczyć to, co się działo w polskiej gospodarce i spółkach. Wielki kapitał wchodził do kraju. W ciągu roku pomnożyłem kapitał o ponad 1000 proc. Do kogo należy wielki kapitał? Syjonistów? Masonów?

Mówię o wielkich firmach inwestycyjnych – Goldman Sachs czy Merrill Lynch. Dlatego nie ma sensu próbować trafić w dołek czy górkę, i tak będzie pudło. Jeżeli ktoś twierdzi, że sprzedaje na górce, i kupuje na dołku, to oznacza, że nie ma zielonego pojęcia o tym, jak działa rynek. Najważniejsze jest to, by wyczuć, kiedy wielki kapitał wycofuje się z rynku, bo to zwiastun spadków, a kiedy wraca rozpoczynając hossę. Przytulamy się do gigantów.

Jak zrozumieć, że zbliża się koniec spadków?

Sentyment dalej jest bardzo zły, a analitycy i media wieszczą rychłą zagładę. Tymczasem rynek już nie chce dalej spadać, na dużych spółkach z WIGu 20 rosną obroty i jednocześnie umacnia się nasza waluta. Dla mnie to znak, że powracają grube ryby.

Nie jest to proces transparentny?

Duży kapitał lubi ciszę. Gdy wchodzi na rynek, stara się pogłębić złe nastroje, by nie dopuścić do skoku cen. Podobnie, gdy wychodzi. Gdy jest już tak dobrze, że aż mdli. Gdy analitycy rozpływają się w superlatywach. Znika strach, a rynek jakoś już nie chce dalej rosnąć, to u mnie zapala się czerwony alarm. To początek końca hossy. Trzeba zwiewać.

"Do przerwy 0:1"

Do każdej transakcji trzeba się jak najlepiej przygotować i zaplanować strategię na każdy “mecz”.
Ostateczny wynik i tak poznamy po końcowym gwizdku, bo w czasie meczu (roku) wszystko może się zdarzyć.